Facebook upiedliwy ze swoimi reklamami, powtarzanymi w kółko, rzadko przynosi ze sobą coś sensownego. Jednak kilka dni temu dał mi materiał na wielką kulę przemyśleń, która potoczyła się w dziwne rejony mojego umysłu i przesunęła pewne sprawy w kierunku wyjścia. Gdzieś między niczym i niczym pojawiło mi się wspomnienie sprzed lat, zdjęcia z zabawy „pięć zdjęć w pięć dni”. Niby nie powinno mnie tu nic zainteresować, bo zdjęcie pamiętam odkąd zdarzyło mi się je zobaczyć, ale…
Tego dnia zobaczyłam to zdjęcie inaczej. Dom w tle był zbudowany jeszcze z cegieł po likwidacji poznańskiej cytadeli, bo tak to niestety kiedyś było, że okoliczna ludność czerpała z wszelkich możliwych źródeł, żeby zacząć jakoś logicznie funkcjonować. Ten budynek nadal stoi. Dziś jest otynkowany „na baranka”, ma parapety zewnętrzne a okna wymienione na plastikowe. Ta młoda kobieta to moja mama (ostatnie chwile zanim zaczęła siwieć w wieku dwudziestu czterech lat), a to dziecko to ja… miałam niecałe trzy latka.
Przez całe moje życie patrzałam na ten obrazek nie mogąc się nadziwić, że ja kiedyś byłam dzieckiem… no dobra trochę przesadzam, tak bardzo się sobie tam podobam. Wciąż myślałam że się sobie podobam, bo to takie rozczulające zobaczyć siebie dzieckiem. Jednak teraz widzę to inaczej. Mianowicie zdaję sobie sprawę z tego, na kogo tak patrzę. Jest tylko jedna osoba, która mogła zrobić to zdjęcie, a właściwie była – ojciec. Po jego śmierci przez długo… długo nie było nowych zdjęć w albumie.
Zanim skończyłam trzy lata znikł (umarł) ot tak i nigdy mnie nie odwiedził nawet w snach… dziwne, że nawet tak nie przyszedł. Tamten czas był dla mnie paskudny. Nie dość, że zabrakło mi tej ważnej osoby, to gdzieś niedaleko urodziła się moja siostra, zabierając całkowicie uwagę otoczenia, a mnie jak niepotrzebne koło wozu wyrzucono do przedszkola, które było dla mnie miejscem znienawidzonym. Trzeba było wstać w środku nocy (tak to pamiętam), przez cały dzień nosić gryzące rajstopy, albo ten golf, przy którym zawsze traciłam pewność oddechu. Nudziłam się straszliwie, bo to czego dzieciaki się uczyły, ja już dawno miałam ogarnięte. Lalki z półek uśmiechały się głupawo i trzeba było sto razy dziennie układać te same puzzle.
Z tamtego czasu zapamiętałam dużo wydarzeń, ale najbardziej pogrzeb. Setki razy zastanawiałam się dlaczego on tak mocno tkwi w mojej pamięci. Oczywiście dopiero po latach zestawiłam sobie ten obraz ze zdarzeniami. Nigdy wcześniej ani później moja rodzina nie wydawała mi się taka zasmucona, zbita w wielką płaczącą grupkę ludzi. A ja? Zupełnie nie rozumiałam co się dzieje i beztrosko biegałam wokół grobu. A o śmierci ojca podobno dowiedziałam się dużo później, bo nikt nie odważył się powiedzieć mi o tym ???
No tak, ale ktoś w końcu złamał tamto spojrzenie… bo ile czasu można było kłamać.