FIOLET Z ŻÓŁCIĄ I Z CZERWIENIĄ

-Ale… oni… teraz wyglądają – mówił powoli,  ukrywając uśmiech, jakby wstydem było się z tego śmiać. Jednocześnie od tego nieskromnego rozweselenia opanować mu się nie udawało.

Naprzeciw nas (czyli mnie i mojego najmłodszego szczęścia) siedziała dwójka pozostałych synów. Jeden z dwudniową zdobyczą, drugi ze zdobyczą dnia bieżącego.  Ich oblicza wyglądające nienaturalnie kolorowo były dla nas czymś nowym. Prawe oko średniaka już przechodzące  w odcienie żółci wyglądało ciekawie w towarzystwie lewego oka najstarszego, którego powieka dopiero co, zdobyła czerwone odznaczenie.

Co jest najtrudniejsze w wychowaniu synów? Jak dla mnie do chwili obecnej, największym wyzwaniem jest walka o pokój pomiędzy rodzeństwem. Chłopaki wiele problemów rozwiązują siłą. Niby przypadkiem, niby na żarty, niby w obronie własnej. Gdzie to niby ma granicę? Trudno stwierdzić. Skąd to niby się bierze? Wygląda na to, że często przychodzi ze szkoły.

Ot choćby z lekcji WF-u, prowadzonej przez osobę która mimo wielu skarg rodziców, nadal uczy. Jest to człowiek w wieku przedemerytalnym, cierpiący na wybiórczość objawiającą  się niedowidzeniem i niedorozumieniem. Nawet mu do głowy nie przyjdzie, że nie każdy urodził się sportowcem, że to nie jest szkoła profilowana a wyśmiewanie się z czyjegoś stroju jest obrazem kultury wyniesionej przez niego z domu. Posiada także inną bardzo brzydką cechę charakteru, mianowicie najpierw coś obiecuje, a potem gdy zmieniają się warunki, obiera całkiem nowy front postępowania.

Niedawno w radiu słyszałam kontynuacje pewnego powiedzenia „jak ktoś nic nie umie to zostaje nauczycielem…  a jak ktoś nie umie nawet uczyć – to zostaje wuefistą”.  I jak tu się nie zgodzić? Skoro taki ktoś nie zauważa, że jedno dziecko z premedytacją uderza drugie piką w oko. Nie dostrzega na jego twarzy smutku ani nawet tego, że usiadł na ławce, bo wszelkie chęci do gry mu odeszły. A może liczy na to, że kolejny uczeń załatwi sobie zwolnienie z jego lekcji. Wszak łatwiej zapanować nad mniejszą grupą uczniów.

Młode osoby spędzają w szkole wiele godzin dziennie. Licząc świetlicę przed  lekcjami, plus lekcje, plus świetlicę po lekcjach to i dziewięć ich wychodzi. Jak wielki wpływ ma ta instytucja na przyszłe losy dziecka? Ogromny. Cóż daje wychowanie bez przemocy, bez klapsa, bez kar cielesnych w obliczu tego co dziecko może zastać w szkole? Cały system jego wartości musi ulec przeobrażeniu. Widzi, że ten i ów doskonale sobie radzą, sami wymierzając sprawiedliwość koledze, który im w jakiś sposób podpadł. Widzą a potem próbują w domu.

Tak się miała sprawa ze średniakiem. Jego wielokolorowy siniak był wynikiem porachunków ze starszym z synów. Taki wziął na niego zamach i rozpęd, że kiedy tamten się sprytnie w odpowiednim momencie usunął z linii ataku to agresor zaliczył bliskie spotkanie z panelami. Jego oko źle przyjęło to spotkanie.

Potem dwóch pośliwowanych  jeden mniej, drugi bardziej, poszło ze mną do sklepu. Panie sprzedawczynie patrząc na nich litościwie pytały jak to się stało, i tylko z niedowierzaniem kręciły głową intonując na wydechu swoje „ojej” albo „niemożliwe”. A co bliższe koleżanki pytały mnie „jak ty dajesz radę?” czy w wersji light stwierdzały: „ty to masz wesoło”.

No w sumie to czasami mam wesoło i to bardziej niż ustawa przewiduje. Kiedy słucham kłótni na trzy głosy, albo przydzielam poszczególne osoby do poszczególnych pomieszczeń, żeby tylko ich porozdzielać na jakiś czas. W rodzeństwie bowiem po wojnie przychodzi pokój. Po kłótni – tęsknota, po tęsknocie –  rozejm, po rozejmie – współpraca, po współpracy – bunt, po buncie – wojna. Nigdy jednak nie wiadomo kiedy, ani o co wybuchnie nowa.

Ani też, kiedy w końcu świat domowy dzieci i ich świat szkolny osiągną optymalny stan, w którym każdy z nas będzie mógł spokojnie żyć.