OBECNOŚĆ

Młody człowiek z młodym telefonem, idzie młodzieżowym krokiem. To się buja w prawo, to w lewo. Nie nauczyła go tego owa kobieta idąca obok. Ona idzie normalnie, normalne swe różowe włosy odgarniając, żeby uratować je od żaru papierosa. Cóż za przeżytek, zwyczajny tytoń, przebrzmiały relikt epoki, a chciał napaść na jej różowe kosmyki. Czapka z daszkiem, która chroni głowę owego młodzieńca, pasuje do kadrów z filmów jakie mógł oglądać w wolnym czasie, do teledysków, do stylu buntowników i do siły też pasuje. Ruch jego sylwetki najbardziej współgrają ze do słowem „wyuczony”, ale to nic, bo któż z nas, nie jest dziś jakimś naśladowcom?

No więc, on ma telefon i towarzyszkę, może to siostra, choć porusza się inaczej. Idzie. Nie idzie, raczej goni ten dym papierosowy pędzący przed nią, bo gnany wiatrem. Ubrana jest w kurtkę typu moro. On zaś ma spodnie z takiego samego materiału jak jej kurtka, ma spodnie po siostrze, która nabrała kształtów, ale tylko w dolnej części ich nabrała, bo tylko jej dolna cześć jest gotowa do rodzenia dzieci, górna jeszcze jest w fazie flirtów, górna jeszcze zaróżowiona niby się wykręca, niby woli sobie zapalić, z bratem pospacerować po chodniku…

– Ty, a co ty tak w tym telefonie grzebiesz? – zapytała wciąż walcząc z ogniem zagrażającym jej landrynkowemu image.

– Utrzymuję kontakty w stanie ciągłego napięcia. Żeby się nie rozleniwiły przypadkiem i nie znalazły sobie innego okna na świat. Chcesz popatrzeć? – przystanął.

Kiedy nie truptał jego wizerunek łagodniał. Teraz mógłby być zwolennikiem deskorolki, albo hulajnogi elektrycznej. Mógłby grywać w koszykówkę albo w bilard. Już nie był taki nowoczesny. To ruch generował dla niego miejsce i jeżył go kolcami.

– Czasami trzeba się uziemić tak dosłownie, bo inaczej na krzywym chodniku pokłonisz się przypadkowemu gapiostwu… a szkoda by było połamanych ramek twojego wypasionego cacka – dodała nie zatrzymując się.

Ten spojrzał na nią, jak na czarownicę, która na kanale yt, wieszczy w rozkładzie kart tarota klęskę miesiąca. :Tu mamy wieżę, tam diabła, a słońce leży pod spodem: – mruknął pod nosem.

– Uważaj czego, komu życzysz, bo chodnik jest dla każdego taki sam – wymruczał ładując nos z powrotem w telefon.

Nie zauważył jednak, że po jego stronie, powierzchnia którą był pokryty chodnik znaczne opadała i potknął się, co wywołało serdeczny śmiech towarzyszki.

– Co się tak śmiejesz, wiedźmo? – wysyczał w jej kierunku, kiedy już odnalazł równowagę.

Ta przystanęła, zaciągnęła się głęboko papierosem i spokojnie zapytała zwracając ku niemu twarz i wypuszczając dymek:

– Taki sam?

Staromodny tytoń tlił się, a jego duch na zmiennej fali wiatru szybował w kierunku drugiej strony jezdni, siłą rozpędu najwyraźniej chciał dosięgnąć równoległej nitki chodnika, ale sił mu zabrakło gdzieś na wysokości pasa rozgraniczającego kierunki ruchu.

– Dla ciebie może i jest „taki sam”, ale dla mnie jest widoczny, bo wiedźmy widzą… młody, a nie patrzą tak, jak ty to robisz – zachichotała gasząc papierosa.